sobota, 22 listopada 2008

" Życie to nie teatr"

Wiersz napisany dziś nad Wartą, przy tej samej brzozie, do której wiązałem Brzozę:)

„Późnojesienny bukiet”
I po co zbierasz te kwiatki?
Botanik?
Chcesz podlizać się biologowi?
Ciekawy świata pretendujesz
Do miana ścisłego humanisty?
A może jesteś zniewieściałym chłopcem,
Ukrywasz swoją postać i uczucia
Pod maską twardego gnojka bez serca?

Na pewno nie dla dziewczyny,
Bo nie jesteś zdolny by kochać,
Skoro się boisz

środa, 19 listopada 2008

"A mały listek ostatni..."

Dziś znowu mnie tchnęło do napisania czegoś dziwnego. Jak tak patrzę na swoje ostatnie teksty, to są coraz bardziej enigmatyczne i zawiłe. Może za bardzo kombinuję i szukam ujścia dla tego kłębu nerwów i uczuć, który siedzi we mnie, a może zbliżam się do formy mistrzów, Stachury, Bursy, Wojaczka. Myślę, że ten wiersz pasuje do motywu 'poetów wyklętych', którzy są dla mnie fascynacją. Wczorajsze uwagi na temat moich wierszy prof. Dylewicz, tylko wzmogły we mnie poczucie, że to jest to, do czego dążę, ale nie chcę być kolejnym 'wyklętym', tylko być sobą i tworzyć po swojemu, jeśli można dziś o czymś takim powiedzieć.

"Jeśli nie zwiędnę staro"
Jeślibym wcześnie
Poszedł sobie tam,
Gdzie są odpowiedzi,
To ludzie snuliby różne wersje

Ci, co mnie nie widzieli na oczy
Stwierdziliby, że jestem pozerem,
Który wybiera prostszą drogę
Do osiągnięcia sławy

Tych, co mnie znają,
Raczej to nie zdziwi,
Stwierdzą, że musiałem
Szybko się skończyć

Tych garstka, co zna mnie lepiej
Zacznie szukać przyczyn różnych,
Pomyślą o moich dziwactwach

Przyjaciele wiedzieć będą,
Że powodem był tramwaj

A co tramwaj? Pewna jest tylko niewiadoma

wtorek, 18 listopada 2008

Znalazłem kiedyś napisane i mi się jakoś tak przypomniało. Dziś kolejne lekcje z romantyzmu przypomniały mi o szkiełku i oku, i nawet wrzuciłem sobie ostatnie 2 wersy w opis na gadu. A tak poza tym muszę się pochwalić, że prof. Dylewicz, zwanej pieszczotliwie Ciocią Dylą, spodobały się moje ostatnie teksty i chce więcej:)

„Nieścisłość”
Wbrew fizyki prawdom,
Elektryczno – magnetycznym prawidłom,
Wbrew ludzkiemu przyciąganiu i siłom
Między-serco-cząsteczkowym.

Jesteś ładunkiem ze mną jednoimiennym

Jakoś tak dziwnie, że się nie odpychamy
Na razie, bo w bezpiecznej odległości.
Ciekawe, co będzie, gdy podejdę bliżej.
Czy zatriumfuje mędrca szkiełko i oko?

czwartek, 13 listopada 2008

"Anioły są takie ulotne..."

Od paru tygodni chodziła mi po głowie wizja zmaterializowania w wierszu pojęcia "mroczny anioł", którego zacząłem używać jakiś czas temu, w rozmowie z Domą na gadu. Pisałem jej jakieś suchary po hiszpańsku i wyszedł "el angel oscuro" i się przyjęło u mnie. Dziś dostałem przypływ weny (chciało mi się coś napisać) i napisałem.

„Mroczne anioły”
Dominice i Oli,
Moim mrocznym aniołkom
Mroczne anioły to cudne diablice
O sercach iście anielskich
Ponure dla synów światłości
Radość umieją pokazać wybranym

Anioły mroczne to śliczne stworzenia
Których piękno nie każdy dostrzega
Surowe rysy i silne ciała
Które wiele potrafią znosić

O, mroczne anioły,
Okryjcie mnie skrzydłem
Za rękę poprowadźcie
Do siebie mnie weźcie
Samotnego anioła półmroku

Mroczne anioły czują niewiele
Jeśli chodzi o ból fizyczny
Na sercu jednak niewielka zadra
Może całkiem anioła zdiablić

Anioły mroczne umieją kochać
Choć niewielu umie w to wierzyć
Taka ich miłość sześć razy jest większa
Lecz ból ich sześćdziesiąt razy niszczy


O, mroczne anioły,
Chwyćcie mnie za rękę,
Zagójcie moje rany
Do siebie mnie weźcie
Samotnego anioła półmroku

Mroczne anioły dziećmi są mroku
Choć wcale nie karmi ich szatan
Noc wojna las groza niestraszne
Żywiołem ich ogień i woda

Anioły mroczne są niedostępne
Niewielu dostrzec je umie,
Zrozumie może przyjaciel,
Który się mocno musi wysilić

O, mroczne anioły,
Wysłuchajcie mych wierszy
To dla was te historie piszę
Do siebie mnie weźcie
Samotnego anioła półmroku

Mroczne anioły także się boją,
Choć nie tego, co śmiertelnicy
Boją się serca nadmiernych porywów,
Małych myszek, góry i wiewiórki

Anioły mroczne chodzą piechotą,
Choć czasem lecą na skrzydłach srebrnych
Gdy uda się w wierszu oderwać
Od ołowianych butów przyziemia

O, mroczne anioły,
Okryjcie mnie skrzydłem
Za rękę poprowadźcie
Do siebie mnie weźcie
Samotnego anioła półmroku

sobota, 8 listopada 2008

"Egoista"

"Egoista"
I mam głęboko
W ciemnych jak elektorat pewnych ugrupowań
Zakamarkach ostatków okrężnicy
Wszelkie zasady równości

Dzielę ludzi na lepszych i gorszych,
Chociaż nie powinienem

Dzielę ludzi na światłych i mrocznych,
Chociaż nie powinienem

Dzielę na bogatych i biednych,
Dzielę na głupich i mądrych,
Na pokornych i mniej, wiernych i niewiernych

Pogrążonego beztroską dzielenia
BUM!- spada próbując mnie przygnieść
Dogmat powszechnej równości

A ja, widząc i czując,
(Żeby zadowolić zwolenników obu
Narzędzi epistemologicznych)
Dostrzegam nierówność życia

I mówię dość!
Dosyć dogmatów betonowych,
Dosyć twierdzeń i generalizacji!

Z ciemnych zakamarków życia
Dochodzi do mnie rozwiązanie pogodzenie

Nierówność równa dla wszystkich nierównych,
Dlatego równych i równych
Traktuję nierównie równo,
Patrząc na to, jakim
Dla mnie są człowiekiem

I mam w głębi jelit, że nazwiesz mnie egoistą
Nazwij tak także siebie,
I cały gatunek myślących zwierząt

piątek, 7 listopada 2008

„Ballada o naiwnych, którzy oddali się diabłu albo reinterpretacja motywu faustowskiego”

To na razie ostatnia z ballad. Miało być ich więcej, ale wywiało mi troszkę weny na ten typ. Może za jakiś czas wrócę do tego rodzaju. Zobaczymy, czas pokaże. Na razie jednak zachęcam was do zapoznania się z tą balladą

„Ballada o naiwnych, którzy oddali się diabłu albo reinterpretacja motywu faustowskiego”
Słuchajcie druhny, słuchajcie też druhowie,
Historię o miłości trudnej
Gdy druhna stara bardzo mocno kochała
Młodego druha przybocznego

Przeciwni miłości byli instruktorzy,
Wielu też młodych bało się ich
-„Ich miłość przeklęta, za młody jest on
A ona na niego za stara”

Na przekór wszystkim, wbrew zdaniu ich
Żyli ze sobą razem
Rada obozu nie chciała zgorszenia,.
Bo miłość wielka zbyt gorszy

Kazał komendant przerwać im pieśń,
Którą życia łączyli swe,
Albo z obozu wyjechać daleko,
Najlepiej poza kraj

Zbyt wielu widziało, zbyt wielu słyszało,
Niechętni bardzo byli ludzie
Kłody pod nogi kochankom rzucano,
W końcu za karę na dobę wygnano

-„Kochana ma, nie przejmuj się,
Wreszcie jesteśmy w pełni razem.
Pójdźmy nad Szeken, święte jezioro,
Oddajmy się tam rozkoszy”

-„Kochanku najdroższy, mądryś ty, lecz
Nad jeziorem nic nie wolno
Jeziora czar, z dawien dawna zły
Bardzo jest niebezpieczny”

-„Wiem, Ewo, wiem doskonale,
W tym cały mój spryt.
Złe moce pomogą, osłoną będą nam
Przed tamtymi zniknąć pozwolą”

Michał z czartem, co w jeziorze,
Miał kryjówkę niedosięgłą,
Pakt zawierać się zabierał,
Lecz nie chciała Ewa.

Czort obiecał zmazać pamięć
Zmienić ludzi postrzeganie
Ewa młodsza i piękniejsza być miała,
Ludziom związek nie przeszkadzać

Za usługi niecne swoje diabeł chciał niewiele,
-„Wezmę tylko dusze wasze grzeszne”
Za to szczęście obiecywał i rozkosze im namiętne,
Lecz wierność kochankom przykazał

Bała się z nieczystą siłą bratać,
Lecz z miłości się przemogła.
-„Mój kochany, to dla Ciebie duszę tracę,
Tylko Tyś mi w głowie

Bądź przeklęty, jeśli zdradzisz kiedyś
I na inną się obejrzysz
Prysną czary, prysną mary wszelkie
I swą duszą wnet zapłacisz!”

-„Ewo, Ewo, najukochańsza- ja nie taki,
Wiesz Ty dobrze, za to jaki”
Pocałunkiem swe potwierdził słowa,
Niby list pieczęcią

Wrócili do obozu nocą, gdy wszyscy spali,
Rano spostrzegli efekty
Witali ich wszyscy, bez cienia niesmaku
Niepamięć zabrała niechęci

Szczęśliwi zaczęli cieszyć się z szczęścia,
Które dostali nadludzkie.
Niepomni na wszystko całując się w lesie,
Żyli bez cienia smutku

Mijały dni, czart niecierpliwy na dusze czekał,
Chcąc wziąć je na obozie.
Podstępu użył, podrzucił Ewie chłopca,
Który chciał ją okrutnie w sobie rozkochać

W sidłach szatańskich uwikłał się młody,
Oddawszy duszę nieszczęsną.
Przy bagnie gdzie Ci, obiecał też mu,
Lecz musiał ją potem zabić

Zabitej zaś ciało zaciągnąć na dno
I złożyć w ofierze strasznej.
Za to ożywić miał diabeł ją
I serce jej mu dać

Zatruty krwią nieczystych zjaw
Diabeł nóż mu dał,
Kapliński ów czort, co duszy pragnął
W duszy zaśmiał się cicho

Kamienne leż żywe serce ów młodzian miał,
Bo z miłości na to się zgodził.
Schowawszy nóż za pazuchę swą,
Ruszył wkrótce do Ewy

Znalazłszy ją, wywabił w las,
-„Druhno, zgubił się zuch,
Musimy znaleźć, sprowadzić go tu
Lecz boję się iść sam”

Poszła z nim Ewa, zbyt siebie pewna,
A on ją wiódł.
Prosto w Szekenu ciemne bagniska
By ją podstępem zabić

Michał jej szukał, bo nagle zniknęła,
Lecz nie mógł jej znaleźć
Ruszył przed siebie, pytał też ludzi,
Wędrował z wolna na Czeskie

Tymczasem Ewa, nic nie świadoma
Szła bez lęku
Adrian wyciągnął zatrute ostrze,
I rzucił ją na kolana

Skulonej wbił sztylet wprost w serce,
Wsączając jad w ranę.
Dziewczyna duszę diabłu wydała,
Adriana nie zaspokajając

Michał go znalazł, gdy wlókł ją po ziemi,
By złożyć ją jezioru.
W akcie gniewu wyrwał mu nóż,
Wbijając prosto w oko

Ostrze przeszyło, młodzieńca zabiło,
Wydając go w ręce diabła
Zwłoki krwawiły, jedne i drugie,
Michał pragnął się zabić

Chciał być na zawsze przy swojej Ewie
W piekle czy w niebie,
Puginał wyjął z oka Adriana,
I w niebo zakrzyknął:

-„Niechaj przeklęte będą na wieki:
Piekło i jezioro
Pierwsze za to, że kusi i mami,
Drugie za jego wrota”

Z słowami tymi przekłuł swe trzewia
Złowieszczym puginałem,
Co życia parszywe odebrał trojgu
Kochanków nieszczęsnych

Szeken zaś grobem dla trojga się stał,
Pogrzeb zrobiły im widma.
Nad grobem w jeziorze płakały nimfy i duchy,
Zaś ciała spoczęły w bagnisku.

Leżą wtuleni w siebie nawzajem,
Koło błotnego strumienia
Pod błotem i drzewem, przy ujściu strumieni,
Jakiś kawałek od ławki

Diabeł się cieszył, z naiwnych głupców,
Których zwiódł na manowce.
Nie dajcie dusz swoich diabłowi,
Nie wchodźcie z nim w pakta.

wtorek, 4 listopada 2008

„Ballada wyśpiewana przez brzozę podwójną, rosnącą przy drodze koło patelni”

Ballada, która powinna być jutro, ale jest dzisiaj, bo chcę być miły dla kogoś:) Mam nadzieję, że się spodoba. Skomentujcie ją, bo bardzo mi na niej zależało, żeby ją napisać.

„Ballada wyśpiewana przez brzozę podwójną, rosnącą przy drodze koło patelni”
Słuchajcie druhny, słuchajcie druhowie,
O pewnym druhu,
Miał swą piękną, lecz chciał za dużo,
Za co zginął marnie

Słuchajcie ballady jako przestrogi,
Danej wam z serca:
Nie warto znanego rzucać dla obcej,
Choćby mamiła srogo

W Kaplinie wszyscy Adama znali,
Kwiaty, drzewa i ludzie.
Deptał lasy, polany, obszedł już nie jeden raz
Wszystkie okoliczne jeziora

Prowadził drużynę, lubili go wszyscy,
Wrogów prawie nie miał.
Dobry był pieśniarz, dobry poeta,
Sportowiec też niezrównany

Pierwszy do tańca i do apelu,
Znał dobrze wszystkie zasady.
Ogniska, węzły, pionierka, busola-
Wszystko dla niego fraszka

Kochały go panny, wiele zawzięcie,
Lecz jednej oddał swe serce.
Przybocznej świetlistej, pięknej i dobrej,
Która kochała wzajemnie

Włosy miała długie, w warkocze splecione,
Na oczach zaś okulary.
Twarz miała cudną, włosy czarniutkie,
Na głowie opaskę nosiła

Mądra była do bólu, kochała wiedzieć więcej
Niż tylko mogli uczeni
Pięknie śpiewała, lecz w pieśniach nie było
Pięknego pierwiastka mroku

Kochała szalenie swojego Adama Magda,
Jednego nie mogła strawić:
-„Eh, mój kochany, zawsześ nawiedzony,
W bajki naiwne wierzysz”

Jednak zgadzała się chodzić po lesie
I spędzać w dziczy wieczory
Kochała te słowa, którymi się dzielił
Z nią pod natchnieniem wtedy

Nie mogła jednak uwierzyć, że widzi
I dzięki temu tak pisze.
On czasem wyrzucał jej, że nie umie
I jest po prostu za jasna

Pewnego wieczoru sam poszedł do lasu,
Bo Magdę bolała głowa.
Usiedziawszy w lesie zauważył ruchy
I podszedł w stronę Czeskiego

Przy starym pomoście, co dawno pod wodą
Stały korzenie odkryte.
Przy plaży za drzewem ląd schodził stromo
Prosto w jeziora płyciznę

Przy drodze nad Szeken ujrzał kobietę,
Mroczną i piękną zarazem.
Włosy jej ciemne jak ziemia bagienna,
Przetkane zeschłym listowiem

Oczy jej zielone płonęły lasu gniewem,
Który przeszywał Adama.
Twarz wykrzywiona w bolesnym grymasie
Skrywała smutków miliony

Rysy surowe, niby w granicie rzeźbione,
A usta zimnie ponętne.
Ciało jak brzoza, gibkie, lecz mocne,
Zgnębione lekko troską

Płaszcz jej był szary, jak elfiej królowej,
Mrok błyszczał spod niego
Świecił z daleka blask jej urody,
Jemu jedynie widzialnej

Podszedł w tę stronę, z lękiem na twarzy,
Który rozwiały jej słowa:
-„Nie bój się chłopcze mój piękny,
Jam żywa, jak Ty

Zwą mnie Panią Brzozą od bardzo dawna,
Bo brzoza matką mi była
W lesie mój dom, na wylot go znam,
Pokażę Ci go…”

-„Prowadź mnie, Brzozowa Damo, przed siebie
Lecz wiedz jedna ważną rzecz:
Mam ja kobietę, nie będę z Tobą,
Więc strzeż się pokusy”

Zabrała go w podróż, do środka i poza,
Poznał przy niej cały las
Widzialne zioła, po których deptał nieświadom
Mocy, jaka w nich śpi

Wskazała mu także, gdzie drzemią dusze,
I gdzie rusałki śpią.
Widział ruczaje, przed światem skryte,
Od bazy ledwie kwadrans

Podglądał nimf wodnych kąpiele
Utopce, strzygi i czarty,
Z wampirem rozmawiał i pustelnikiem,
Oglądał stwory przeróżne:

Centaury driady i pomurniki,
Także wiewiórki nocne,
Co małe i rude, lecz w paski ciemne
Co krwią żywią się młodych

Adam notował, pisał to wszystko,
W wiersz piękny i długi.
Wrócił zmęczony, nie wiedział, kiedy,
Lecz nie minęła godzina.

W wieczór następny, bardzo pogodny
Ognisko rozpłonęło jasne
Adam wystąpił, historię swą podał,
Lecz wszyscy go wyśmiali

-„Duby smalone, duby smalone,
Chłopak nieszczęśnie bredzi”
Nawet Magda mu nie wierzyła,
Ale kazała przysięgać

-„Przysięgnij mi luby, na to, co kochasz,
Na dęby, sosny i brzozy!
Wierności dochowasz, z żywą czy martwą
Mnie nigdy nie zdradzisz

Inaczej marnie skończysz najdroższy!
Boję się, że mnie kantujesz
Nie wierzę w Twe baśnie cudowne,
Lecz czuję nić zdrady”

Nastała noc, Adam znów szedł
Drogą prosto na Czeskie
Spotkał znów swoją dawną znajomą
Mroczną Córę Brzozową

Ta znów zaczęła zdradzać mu sekrety
Mrocznego życia lasu
Lecz ten nieszczęsny wszedł za daleko
Brzoza chciała zapłaty

-„Nie możesz pomiędzy żyć tymi światami,
Nie może być łącznika!
Albo zostaniesz ze mną na zawsze,
Albo musisz zapomnieć

Ludzie nie mogą znać wszyscy prawdy,
Bo wtedy pomrzemy.
Myśmy widzialni tylko dla wybranych,
Co wiarę mają i czucie”

-„Więc pozostanę, ma Pani Brzozowa,
Przy Tobie mi dobrze,
Niechaj przysięgi zgniją i cyrografy,
O świecie pragnę zapomnieć”

Adam do nóg padł Leśnej Królowej
I wbił usta w jej wargi.
Magda patrzyła, ukryta za drzewem,
Patrząc, jak liże powietrze

Dopiero po chwili, dostrzegła driadę
Wpadłszy w płacz wielki
Odkryła, że zdradził ją chłopak niewierny
Z bólu rzucając się za nim

Driada spojrzała, rzuciła z przekąsem:
-„Patrz luby, Twa była
Pożegnaj ją słowem, zanim zginie,
Bo wraz z nią my zginiem”

Adam zaginął w brzozowych włosach,
Nawet na Magdę nie spojrzał.
Ona wzgardzona, podbiegła powoli
Do najbliższego podobozu

Klątwę straszliwą rzuciła na siebie,
Oraz na tamtych dwoje
-„Niechaj Ci sczezną, wiarołomny i zwida,
Niechaj zamienią się brzozę”


Ze skrzynie drużyny zabrała siekierę,
By wbić ja w plecy kochanka
Ruszyła czym prędzej, by zabić oboje,
Ci zaś zniknęli w gaju.

Biegała po lesie, noce i wieki,
Z siekierą niestrudzoną
Bez jadła, napoju, wciąż krąży po lesie
Zwłaszcza w noce bezksiężycowe

Ani spostrzegła, kiedy umarła,
Lecz biegu nie przerwała
Wciąż ściga tych dwoje kochanków,
Lecz jej oczy straciły blask

Włosy zmierzwione targa wciąż wiatr,
W czerepie zaś gwiżdże wiatr.
Nogi pędzone dzikim zewem zemsty
Niosą same ją w las

Czasami ściga jelenie i lisy,
Czasem pies głowę straci
Topór jej ostry, dopóki nie znajdzie,
Tych, których klątwą zabiła

Marny zaś los, ty, co zobaczą jej,
Zwłaszcza, jeśli narzeczeni
Złorzeczy młodym, złorzeczy starym,
A napotkanych zabija

Co zaś się stało z driadą?
Nie wiem tego i ja.
Wielu mówiła, że stali się drzewem,
Co koło drogi stoi

Samotna ta brzoza, z pniami dwoma
Przy drodze koło Patelni
Mówią, że w nocy słychać szepty
Dwojga kochanków zaklętych

Mówią też, że czasem ich widują,
Na rozstaju przy pomoście,
W widne noce księżycowe
Dziwne to pogłoski

Czasem mówią, że zabici
Leżą pod paprocią
Przez szaloną Magdę ścięci
Leża przy Szekenie Małym

Ja Adama raz widziałem,
Gdy uciekał przed siekierą
Z Brzozą szedł w północne strony
Świat okrążyć chcieli

Czy poznali świat dogłębnie
Czy siekiera ich zabiła,
Połączeni są miłością wieczną,
Żywi czy też martwi

Ich symbolem tamta brzoza,
Która czasem rzeknie słowo,
Lecz nie każdy je usłyszy-
Trzeba być wrażliwym człekiem

poniedziałek, 3 listopada 2008

„Ballada o szaleńcu, co stawszy się przyczyną zgonu, sam zginął marnie”

Kolejna ballada, tym razem już bardziej typowo romantyczna. Powoli zaczyna się robić mrocznie, lecz najciemniejsze dopiero nadchodzi

„Ballada o szaleńcu, co stawszy się przyczyną zgonu, sam zginął marnie”
Był raz poeta w pewnej drużynie,
Co słowem czarował jak z nut.
Kochały się wszystkie w nim bezkrytycznie,
A on wciąż czekał na jedną

Miał swą wybraną, co go nie chciała,
On za nią tęsknił jak pies
Świat cały widział po swojemu,
Najlepiej widział zaś w noc

Piękne słowa szeptał mu wiatr,
Woda w strumieniu i las,
Nie wierzył mu nikt, gdy widział coś,
Dla innych lekko był szalony

Kochała go mocno jedna dziewczyna,
Co jednak wiary mu nie dawała.
Chciała, by jednak wrócił do żywych,
Zamiast ze zjawy się bratał

-„Piękny jak sokół, mądry jak sowa,
A język jego miodem,
Marzenie mych snów, jeno bujną ma zbyt
Wyobraźnię i gada od rzeczy”

On jej nie ufał. Ja się nie dziwię
Nie można tej, co nie wierzy.
Chciała uwierzyć, widzieć, to, co on,
Jednak nie śmiała spróbować

-„Powiedz, Jasieniu, powiedz mi mądry,
Gdzie mogę znaleźć natchnienie?
Chciałabym patrzeć oczyma duszy,
Jednak nie mogę tej duszy znaleźć”

-„Biedna dziewczyno, nie wiesz, że tylko
Wybrani mogą dostrzegać
Naucz się patrzeć, naucz się widzieć,
Znajdź piękno nocy w lesie”

Poszła dziewczyna za Janka radą,
Szukała piękna po lesie
Zwiedziła pomosty, obeszła jeziora,
Dostrzegła kwiaty i króliki

Oczom jej ukazał się wreszcie
Dąb stary i Szeken jezioro,
Widziała to wszystko, sercem i okiem,
Robiła w sercu notatki

-„To wszystko mój luby kocha nad życie,
Może jak poznam, to poznam i jego,
Niech wie, że nie jestem już taka niewierna,
Jak byłam kiedyś jak wszystkie

Napisze mu wiersze, przyciągnę go tu,
Wśród drzew przecież miłość kwitnie
Pokażę mu, że, ktoś rozumie go,
Dziękując za piękno wskazane

Gdyby nie on, nie umiałabym dziś
Widzieć w tym kwiecie kwiatu
Płatki i pył, liście i korzeń
Szare same bez siebie”

Wracała doń, gdy dostrzegła go,
Siedział nad brzegiem jeziora.
Wpatrzony tak, siedział jak słup,
W rusałki taniec powabny

Tańczyła mu, on szeptał jej,
Słowa słodkie jak cukier.
Dziewczyna odkryła, że widzi ją też,
Blada z bólu jak płótno

Z żalu i w płaczu, w nieszczęsnej miłości
Uciekła Marta na oślep,
Przez krzewy kolczaste, pokrzywy, paprocie,
Przedarła się na polanę

Z polany w pośpiechu gnała nad Szeken,
Nie baczna na drzewa po drodze.
Dobiegła do dębu, starego jak puszcza,
Rzuciła się wprost niego

Dębu konary żyły już dawno,
Puszczy czarem zalane
Wyczuwszy cierpienie, otwarły podwoje
I Marta zniknęła w drzewie

Zaraz za nią zasklepiła się dziupla,
I nigdy już światło nie doszło,
Siedzi wciąż Marta, płacze po Jasiu,
A jęki jej jękiem drzewa

Stała się pniakiem, stałą się korą,
Stała się z drzewem jednością.
Drzewo płacze, jęczą konary,
Niby łzy młodej dziewczyny

-„Mówiłem Ci, Marto, że tylko wybrani
Mogą arkana te poznać?
Miałaś uważać, za szybko Ty chciałaś
Podbić me serce nieszczęsne

Za to los srogi ciebie pokarał,
I stałaś się drzewa duchem
Będziesz tu straszyć, będziesz tu cierpieć,
Dopóki las ten żyć będzie”

Nie spostrzegł się, gdy prędko,
Sam znalazł się w drzewie,
Wraz z nią wieczne cierpi męki,
Za to, iż przez nią zginęła

niedziela, 2 listopada 2008

„Ballada o miłości szczęśliwej skończonej nieszczęśliwie albo przestroga starego instruktora”

Dzięki za poprzednie komentarze. Teraz coś, co może bardziej zadowoli Domę, bo nie kończy się dobrze, ale jeszcze nie jest tym, o co jej chodzi, bo miałem tu inną koncepcję. Jak macie siłę, to zobaczcie i oceńcie:) Za wszystkie komentarze, zwłaszcza krytyczne dziekuję

„Ballada o miłości szczęśliwej skończonej nieszczęśliwie albo przestroga starego instruktora”

Któż studiuje rozkosze pod sosny korzeniami,
Wypłukanymi z piasku w jaskinie?
Kogoż nosi po północy po opuszczonej plaży,
Gdzie grasuje czeski kochanek

Któż głupi na tyle, by łamiąc zakazy,
Nocami wśród sitowia siedzieć?
Drzewa widzą i szepczą , niosąc po lesie
Pojone zaczarowaną wodą …

To Damian z Gosią, w ukryciu przed kadrą,
Obejmują się pod sosnami
Nie wierzą staremu druhowi, co mówiłł
Im kiedyś o czeskim kochanku

-„Nie lękaj się kochana, żadnych zjaw i duchów,
Farmazony plecie druh stary,
Nie ma ani duchów, ani zjaw, nawet nie ma duszy,
A drzewa szeptać nie mogą”

-„Ja chcę się bać w Twoich ramionach, najdroższy,
Drżeć przed nimi, by skryć się w Tobie.
I przed swoim sumieniem, które mnie zagłusza,
Niby ciernie zagłuszają zboże”

-„Sumienie mi zostaw, ja się nim zajmę,
Czerpiemy przyjemność, cóż z tego?
A zasady, cisze, obyczaje i apele
To tylko narzędzia zgnębienia”

W najlepsze sobą zajęci nie zauważyli,
Gdy znalazł ich jakiś druh,
Kazał do namiotu maszerować prędko,
Lecz go nie posłuchali i zostali

-„Nie nasz, wiec nie jego sprawa nam rozkazywać”
Mówiąc to, jak papier zbladł,
Lecz zaraz się z tego otrząsnął- „Nic to, to księżyc,
Nie istnieją żadne zjawy”

A zjawa się zjawiła, wbrew jego intencji i woli,
Lecz Damian po sobie nie dał poznać.
Gosię zmroziło, krzyczeć zaczęła, lecz on ją uciszył,
Gorącym pocałunkiem kojącym

Gdy wyjął z jej ust już usta swe,
Ona mówić zaczęła zlękniona
-„Ostrzegli nas, byśmy czym prędzej wracali
Inaczej nasz los będzie marny”

-„Duchów najdroższa nie ma żadnych,
Pewnie ktoś nam kawały robi,
Ja też głosy słyszę, to pewnie druh tamten
Stary, a robi kawały”

-„Ja nie człowiek, ni druh żaden, tylko duch
Wierzcie mi lub nie, sprawa wasza
Ostrzegam tych, co bez błogosławieństwa kadry
Zbyt długo flirtują czeka los marny

Kochałem ja pewną kiedyś dziewczynę,
I też nam się wracać do obozu nie chciało,
Porwały nas wody zaczarowane jeziora,
I tak ja duch, a ona rusałka

Pod wodą śmierć marna i straszna bardzo,
Nie został ślad żaden po nas
Jeno ostrzegać pozwolił nam los,
By niewierni mogli uwierzyć”

-„Duby smalone, farfale bredzisz!
Ja mam rozum i się nie boję,
Bo gusła to niewidoczne i czcze zabobony,
Ja człowiek jestem zbyt światły ”

Wśród przekomarzań takich biegły rozmowy,
Aż się przelała goryczy czara:
Dziewczyna z lęku uciekła w jezioro
Chłopak wbiegł za nią w głębiny

Zamknęły się za nimi bezdenne głębiny,
Nie wiem, co się z nimi do końca stało,
Pamiętam, że czasem na Czeskim bywali,
By straszyć napotkanych kochanków

Przyjmijcie balladę jako mą przestrogę,
Nie radzę wieczorem kadrze uciekać
Bez pozwolenia na schadzkę ni w ogóle,
Po prostu nikomu nie radzę

sobota, 1 listopada 2008

„Ballada o zakazanej miłości, zakończona o dziwo szczęśliwie”

Kolejna z serii kaplińskich ballad, w odróżnieniu od 1, która powstała w sierpniu, ta powstała niedawno - w środę i czwartek. Jest już typowo w romantycznej konwencji. Zapraszam do lektury i proszę o coś, czego zawsze jest mi za mało- o komentarze, zwłaszcza te krytyczne

„Ballada o zakazanej miłości, zakończona o dziwo szczęśliwie”
Cóż mogło braci poróżnić i siostry,
Że łamią dawane przy ogniu bratnie słowo?
Cóż w niechęć przyjaźni przemienia tę moc,
Co łączy te wszystkie mundury?

I młodych i starych, pożarły dziś kłótnie,
Których komenda zażegnać nie może
Czy jest jaka moc na tym świecie,
Co ład znów bratni wprowadzi?

Zagubił się biszkopt, z drużyny starej,
Niebaczny, wśród wrogiej zasiadł drużyny,
Nim piosnki śpiewano, zauważył przyboczną,
Co od niedawna zielenią świeciła

-„Jakie Twe imię, prześliczna druhenko,
O oczach jak wody jeziora głębokich?
Z której Ty cudnej jesteś drużyny,
Która tak cudne wydała owoce?”

-„Z przeciwnej, niestety, lecz także starej,
Mój Ty aniołku malutki kochany!
Nieszczęśni my, nieszczęśni jak drzewa,
Którym kazano rosnąć wśród ulic”

-„Czemuż, o piękna, och czemuż?
Jakież to między nami przeszkody?”
-„Drużyny nasze zjada nienawiść,
Wielka, okrutna i sroga

Z dawien dawna się nie kochają,
Od kiedy druh wasz przestał kochać
Druhnę naszą i wtedy się wdarła
Między nas straszna nienawiść”

-„Najdroższa, precz z nimi!
I tak ja Ciebie ukocham!”
-„Uważaj, tu górka jest nasza
Zauważą, pobiją, nogi połamią”

-„Nie mogą, nie mogą- to w końcu harcerze!”
-„Mogą za napastnika wziąć Ciebie,
Powiedzą, „po ciemku nie widzieliśmy”,
A pretekst dobry jest każdy”

-„Idź, nocy, Idź, w nocy spotkamy się luba
Przekradnę się jakoś przez wartę.
Spotkajmy się pod Łącznikiem
Pójdziemy gdzieś, gdzie będzie spokój”

Wrócił Krzyś młody do siebie,
A ledwo wrócił, zaczęli go pytać
Druh niespokojny zmartwił się zgubą
I już chciał karać zastępowego

-„Gdzieś był? Cóż robił, gdy było ognisko
Martwiliśmy się o Ciebie strasznie
Już zastępowy Twój obrywał
A Ty żeś odszedł potajemnie”

-„Nie gniewaj się druhu, ja nie wiedziałem,
I gdy doszliśmy zgubiłem was,
Bo pierwszy raz na obozie jestem,
Siedziałem gdzieś koło druhen”

-„Uważaj na przyszłość, nie wszystkie dziewczyny
Tak dobre są i zaufania godne
Zwłaszcza te jedne, co kiedyś kochałem,
Szczególnie nas nie znoszą”

Noc mroczna nadeszła i deszczowa,
Chmury zakryły pyzaty księżyc,
Krzyś w ciemności potykając się ciągle,
Doszedł z trudem na miejsce spotkania

Ledwie ujrzał światło łącznika,
A już mu serce wskazało kochaną
Rozpromienił się na Agi widok,
Podeszła doń i pocałowała

Poszli do lasu, by w spokoju
Kontemplować siebie w przyrodzie
Przez Czeskie na Szeken, droga ciemną,
Choć noc powoli się rozjaśniała

Nad Szekenem wśród bagien ławka stara stałą,
Opowieści snuli niegdyś o niej, zapomniane,
Z czasów, gdy harcerki trzy nieszczęśliwe,
Przyszły wylewać żale do jeziora

Gdy rozmawiały wśród lamentów,
Posnęły na ławie i spadły w jezioro,
Oplątane wodorostem, zginęły pod wodą,
Lecz ciał nigdy nie znaleziono

Wiadomo za to, że jezioro straszy,
Że nie można sypiać, patrzywszy w jezioro,
Że dziwne znaki i mary widywano,
Zwłaszcza przy księżyca pełni

Księżyc sobie trzy nimfy obrały,
Jedna miała włosy w pełni kolorze,
Jedna była jak księżyc okrągła,
A jedną tak zwali, jak zwie się pełnię

Krzyś z Agą na ławeczce przysiedli,
Radzi, że się rozpogadza.
Nie zauważyli wśród pocałunków
Gdy nimfy nadeszły i porwać ich chciały

-„Najdroższa, nie martw się, obronię ja Cię!”
Krzyknąwszy tak, na nie się rzucił.
Wprost w głębie padł wody przeklętej,
Jeziora, z którego szedł zły czar

Rzuciła się za nim, by go uratować,
Chwyciła za luźny nogawki koniec
Lecz nimfy trzy, a ona jedna,
Oboje wpadli w cuchnącą toń

Porzucone kurtki, zarosły mchem,
A tam, gdzie ciała tkwiły w głębinie
Zakwitły, wodne bujne lilie,
Iż twarze pod taflą widać ledwie

Świt nastał nad obozem czerwony i jasny,
Lecz słońce nad drzewa nie wzeszło,
Świecąc tam, gdzie w objęciach miłosnych
Leżało dwoje kochanków nieszczęsnych

-„Gdzie jest Krzyś? Kto widział go?
Dla młodych noc w lesie niebezpieczna!
Gdzie wyszedł on? Z kim poszedł on?
Strasznej napytał mi biedy”

-,„Czemu nie wróciła na noc do kadrówki?
Z kim i gdzie poniosło ją serce?
Moja Aga, taka zdolna
Taka grzeczna,już romansuje po kątach”

Spotkały się zwaśnione od wieków strony,
Tam, gdzie niegdyś Czeski stał pomost
Wstrzymała nienawiść wspólna tragedia,
I szukać kochanków zaczęli razem

Sam drużynowy z drużynową poszedł,
By zbadać Szekenu tajemne bagniska.
Przepraszać i płakać zaczęli od razu
Padli w ramiona sobie oboje

Doszli do ławki, znaleźli ubrania,
Tych dwojga, co zaginęli
Zwołali co starszych i szukać zaczęli,
Lecz nic znaleźć nie mogli

Jeden zauważył, poeta młody,
Lilie co rosły wśród szlamu
Ujrzał on twarze jak kreda białe
I krzyknął na kadrę zbłąkaną

-„To Krzyś jest nasz młody!”
-„To Agusia! W objęciach leżą!”
Przytuleni do siebie, w ostatniej walce,
Zimni i martwi oboje jak kamień

Zebranych przy trupach znalazły nimfy,
I głosem jednym zawołały:
-„Biada wam, którzyście przez nienawiść
Zagrozili najświętszej miłości

Jedyne uczucie, niż śmierć silniejsze,
Wiec go lepiej nie lekceważcie!
To wasze, kadro, serca zaczęły
Więc wy zakończcie te wojnę

Was dwoje przekłuto, odrzuciliście,
Dar, który przyjąć należy,
Wróćcie do siebie, bo tylko miłość
Może tą śmierć przezwyciężyć”

-„Tyle lat samotności. Ach, dlatego”
-„Tyle lat niepowodzeń i nieszczęść.”
-„Tyle lat nasze serca chciały,
Lecz nie mogły być razem”

Jak stali, oboje, rzucili się sobie
W ramion objęcia gorące
A ciała splątane śmiertelną siecią
Ożyły nagle i pod niebo się wzniosły

-„Koszmar na jawie śniliśmy okropny
Wierzymy, w to, co mówi nam serce.
Wreszcie wolni, wreszcie przyjaźń
A my możemy znów kochać się, luby”

Nimfy wniknęły w mroku czeluści,
Kończąc balladę nieballadowo
Zło zwyciężone, miłość szczęśliwa,
Braterstwo, ład świata ocalone