czwartek, 27 grudnia 2007

"Boso przez świat" - polecam!

Wojciech Cejrowski jest podróżnikiem i dziennikarzem, który z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru opowiada o miejscach, które odwiedził. Robi to w mistrzowski sposób. Jego reportaże ciekawie opisują życie Indian, Latynosów i innych mieszkańców egzotycznych krajów. Z kamerą zawędrował m. in. do Amazonii, Meksyku, Afryki Zachodniej i na Półwysep Iberyjski, a w książkach ("Rio Anaconda" "Gringo wśród dzikich plemion") opisuje swoje spotkania z Indianami w najdzikszych ostępach Ameryki Łacińskiej. Zresztą przekonajcie się sami: http://www.itvp.pl/event/bosoprzezswiat/ - szczególnie polecam odcinki o Iquitos.

Nie omami nas forsa, ni sławy pusty dźwięk! Inną ścigamy postać: realnej zjawy tren!

Bunt. To mocne słowo, które określa postawę człowieka walczącego z zastanym ładem, nie daje się podporządkować i jednoznacznie zaszufladkować. Dla każdego znaczy coś innego i budzi kontrowersje, gdyż często ma negatywny wydźwięk. Czym zatem jest bunt? Nie dam 100% odpowiedzi, opowiem jedynie, czym jest dla mnie...
W dzisiejszych czasach, dla większości ludzi zasadą jest łamanie zasad, standardów i praw. Dlaczego? Z wielu powodów: bo to jest pozornie bez sensu (np. zasada wzajemnej pomocy - po co mam pomóc komuś, jak nie mam pewności, że mi pomogą?), bo to jest niewygodne lub mi przeszkadza (przepisy ruchu drogowego- spieszy mi się, więc mam prawo jechać niebezpiecznie) lub dla szpanu(wszyscy moi kumple ćpają, palą i biją młodszych od siebie, więc ja też muszę, żeby być cool). Najgorsi są tacy, co umieją barwnie opowiadać, jacy to kozacy, a gdy przyjdzie co do czego, są posłuszni do bólu. Takich to mi nawet czasami żal, gdy zaskoczeni samotni błagają o litość, a jeszcze wczoraj z grupą równie bezmózgich odgrażali się wszystkim. Czy to jest prawdziwy bunt? Może dla niektórych, ale nie dla mnie. Co to za bunt, który powstaje przez wygodę czy pod presją tłumu? Żaden, to tylko lans, pozerstwo i konformizm. jednym słowem żenada przez duże "Ż".
W tych zakłamanych czasach bunt polega na byciu sobą i przestrzeganiu swoich zasad, niezależnie od świata. Łamiemy część zasad, ale nie wszystkie, bo mamy swoje, samodzielnie wypracowane. Nie są one całościowo skopiowane od kogoś, ani w całości przejęte po przodkach, nauczycielach, kolegach, idolach czy autorytetach. Wprost przeciwnie, są one mieszaniną tych zasad, starannie wybranych z morza ideałów, zakwestionowanych i sprawdzonych przez siebie (cieleśnie lub umysłowo na przykładach, z czego polecam to drugie). Gdy już mamy wypracowany swój system wartości, trzymamy się go. Z jednej strony jesteśmy konsekwentni, nie poddajemy się naciskom innych ludzi ani własnego lenistwa, ale musimy mieć otwarty umysł, i gdy coś zacznie szwankować(a zacznie, bo ideału nie da się spełnić na tym świecie. Może na jakimś innym...) będzie trzeba to znaleźć i naprawić. Czasem coś dostosować, wyregulować. Jak w komputerze. W życiu jesteśmy sobą, ubieramy się tak, jak nam się podoba, słuchamy tego, co lubimy i jeśli spodoba nam się coś nowego, to tym się też zajmujemy. Jeśli chcemy gdzieś działać- nie ma problemu - robisz to co lubisz. Możesz chodzić w trampkach, glanach czy adidasach, słuchać punk rocka, hip-hopu, metalu, poezji śpiewanej czy muzyki klasycznej. Możesz pisać do gazetki szkolnej, być wolontariuszem, harcerzem czy śpiewać w chórze. Możesz wierzyć lub nie. To nie ma znaczenia. Ważne, byś był sobą i był wierny swoim zasadom w życiu. I nie przejmował się złośliwością ludzi. Oni są chamscy, bo zazdroszczą Ci bycia sobą i szczęścia, nawet jeśli jesteś nieszczęśliwy, bo próbując być fajni na siłę nie są szczęśliwi.
Taka jest moja wizja buntu wobec współczesnego świata- bycie sobą.

wtorek, 25 grudnia 2007

"I położyła Go w żłobie, bo nie było dla Nich miejsca w gospodzie"

Znalazłem coś, co naskrobałem w zeszłym roku, pasuje mniej więcej do świątecznego klimatu.
"Człowiek i ludzie"
Wigilijny wieczór, pierwsza gwiazdka
Na niebie się zapala, choinki, potrawy,
Prezenty, życzenia, zgodnie z tradycją,
Przygiętą, by pasowała do modelów
Popkultury, wolne miejsce przy stole,
Dla niespodziewanego gościa -
Tak każe tradycja.

Łamanie opłatkiem, dzwonek.
W drzwiach pojawia się Człowiek,
Taki jak my wszyscy, lecz inny.
Człowiek niepasujący do modelu
Staruszek, z poparzoną twarzą.
Brudny, niedomyty, w łachmanach,
Ale nadal Człowiek.
Szukał towarzystwa Ludzi w ten jeden
W roku wieczór, lecz ci ludzie zelżyli go,
Odprawili z kwitkiem, wygnali.
"To nie jest miejsce dla takich jak ty!
Odejdź stąd ludziu! Kłujesz nasze oczy,
Nie pasujesz tu, do nas, ludzi!"
Człowiek odszedł znużony, wszak nie
Pierwszy to, i nie ostatni taki dom.
Żal mu się zrobiło ludzi, ale cóż
Była dla nich nadzieja, Człowiek.
Ale ludzie nie przyjęli Człowieka,
Na Bożą pomstę i potępienie.
Nie okazali miłości Człowiekowi,
Który ich odwiedził.

Dlatego też na świat w stajence
Dopiero Chrystus przyszedł

Terry Pratchett - polecam!

Dziś skończyłem czytać kolejną książkę Pratchetta o Świecie Dysku. Jest to cykl luźno powiązanych ze sobą książek fantasy, których akcja toczy się w wykreowanym przez autora świecie. Po mistrzowsku i przehumorystycznie tworzy on ten świat, umieszczając w nim aluzje do współczesnej cywilizacji, umieszczając przekoloryzowane jej elementy, np. Leonard z Quirmu, który jest genialnym wynalazcą, ale świat uznaje go za wariata. Tego typu smaczki znajdują się w każdej powieści w dużych ilościach. Jednakże, oprócz cynizmu i groteski (których ucieleśnieniem jest Śmierć, którego uwielbiam) Pratchett przekazuje także ważne filozoficzne stwierdzenia o człowieku (które często odkrywa mój ulubieniec- Śmierć).
Polecam tą serię książek każdemu, niezależnie od tego, czy lubi książki lekkie, czy pełne metaforycznych przesłań, bo każdy znajdzie tu coś dla siebie. Gwarantuje pełnię śmiechu

"A ziemia toczy, toczy swój garb uroczy, toczy toczy się los. Ty co płaczesz, ażeby śmiać mógł się ktoś, już dość już dość"

Właśnie teraz, w wzruszającej atmosferze świąt (która najbardziej wzruszająca była przed świętami, na biwaku i w szkole:P) uświadamiam sobie, jak wielkim przemianom poddawane są ludzkie życia i charaktery. Wszystko niby tak samo toczy się w kółko, ale za każdym razem inaczej. Obserwując siebie i ludzi, którzy mnie otaczają, nie chce mi się wierzyć, że to te same osoby. Ktoś się nawraca, ktoś odwraca, ktoś zawraca do kogoś, a jeszcze inny powraca do korzeni, gdy niektórzy wracają w proch. Niektórzy, dawniej weseli, cierpią. Zmądrzeli i żałują. Niektórym wkrótce pisany biały kaftanik, bo się radują całym życiem. Może niesłusznie? Tak niedawno smutny i pogrążony w beznadziei, wracam do światła. Przypominam sobie dawne kolory, kształty, uczucia. Odrywam zakurzoną skorupę, która powstała w wyniku nagłego zamarzania serca, osłabionego z zewnątrz przez produkt reakcji bólu odrzucenia (VI) ze zniechęceniem beznadziei (II), wspomaganym przez wypalenie niespełnienia (V). To była reakcja łańcuchowa. Skorupy już nie ma, jest nadzieja.

niedziela, 23 grudnia 2007

Wielkimi krokami zbliża się koniec roku, czas podsumowań, statystycznych podliczeń, zamykania dawnych spraw. Ogólnie rzecz biorąc, pomimo wielu porażek, rok ten wyszedł całkiem nieźle, bo zdumiewająca ilość dobrych rzeczy przewyższyła złe. Ale dam wam tu kilka wierszy adekwatnych do mojego nastroju w ciągu roku, oceńcie je:

1) Zawsze aktualny wiersz, zwłaszcza jeśli mowa o tym, by pójść za kimś lub dla kogoś aż na koniec świata

"Piesi wędrowcy"
Z brzemieniem na plecach,
Z uśmiechem na ustach,
Nogi już zdarte do krwi,
Pot spływa strumieniami.
Tak wędrują samotni
Pieszo przez świat wędrowcy.
Nocleg w jamie ciemnej
I byle jaka strawa.

Ruszają w drogę w przód,
Samotni wędrowcy
By znaleźć radość życia
By zgubić życia smutki

Z wędką w plecaku,
Z kosturem w dłoni,
Przez rzeki i ocean,
Przez bezkresne pustkowia
W daleką wyprawę
Bez celów i zamierzeń,
By dobrze przeżyć drogę,
I wielkich ryb nałapać

Ruszyli w drogę w przód
Piesi wędrowcy
By znaleźć nadzieję
By sprostać marzeniom

Z bagażem doświadczeń
Z nogami w strzępach
Świat przemierzony przez nich
Ludzi zupełnie nowych.
Setki tysięcy za mną
Kilometrów się znaczą
Świat przemierzyłem wreszcie
I wróciłem do domu.

Ruszyli w drogę tam
Piesi wędrowcy
W świat zupełnie sami
Wrócili również sami

Z milionami wspomnień
Z umiejętnościami
Dawna miłość wciąż żyje
Coś rozbudziło ją znowu.
Wyszedłem, bo kochałem,
A miłość ma wygnana
Lecz powróciłem, bo kocham,
I znów chcę być kochanym.

Powrócili do domostw
Piesi wędrowcy
I miłość swą znaleźli
Tę, co przed latami
Poznali i kochali

2)O moim gimnazjum, co mi dało i jak je podsumowałem
"Gimnazjum"
Gdy tu przybyliśmy, byliśmy malutcy, zadufani,
Myśleliśmy, żeśmy są dorośli, wszechmocni,
wszechwiedzący.
Że nam wszystko wolno.
Chcieliśmy wszystkiego spróbować, być niby lepsi.
Dopiero teraz, jako stare wygi, widzimy, nasze
wcześniejsze wady, błędy, naszą malutkość.
Pierwsze problemy, zakręty moralne, zboczenie
Z prostej drogi w gąszcz zła i grzechu.
Presja grupy, owczy pęd, psychologia tłumu,
Fałszywi prorocy i przyjaciele.
Prostacki humor i obyczaje, spaczenie moralne,
tarzanie się w błocie grzechów i kłamstwa.
Brak poczucia godności.
Ocena ludzi: po sakiewce i wyglądzie.
Nadszedł czas przemian duszy i rozumu,
choć zerwać z dawnym nie było łatwo.
Po przemianach, czyściejszy Człowiek,
z bagażem doświadczeń.
Chłopak patrzy na dziewczynę, poznaje
Ją od nowa, choć znał od dawna.

Rodzi się piękne uczucie.
Piękne jak jesienny świt nad brzegiem rzeki,
gdzie Chłopak myśli, odkrywa poezję.
Miłość, nie komercyjna, tania
miłość za pieniądze,
lecz potężne, piękne uczucie.
Najdzielniejszy się ukorzy,
Najmędrszy przyzna głupotę
Najpiękniejsza spokornieje.

Trzy lata, a tyle doświadczeń,
jeszcze nie skończone.
Przemiana z dobrego w złe, ze złego w dobre.
W Człowieka światłego, mądrzejszego,
wzmocnionego moralnie, dojrzalszego.
Tyle mi dało moje gimnazjum.

3) Stary wiersz, ale uniwersalny
"Blask gwiazd"
Ileż gwiazd z nieba,
Tych, co świecą blaskiem niezmierzonym,
Musiałbym z nieba na padół ziemski ściągnąć,
Ustawić wokoło Ciebie,
By blask piękna Twego przyćmić?
Nie zliczyłbym, choćby wstąpił
W me ciało Pitagoras i wszyscy święci matematyki,
Bo tak wielki piękna Twego blask…

4) Taki jesienny, melancholijny
"Jesień"
Szara chmura świat spowija,
Ciemne drzewa tracą liście,
Zimno, ciemno, mokro, mglisto…
Ogarniają mnie ciemności,
Duszą mą targają lęki,
Nie o siebie, nie o ziemię,
Lecz o Ciebie…

5)Kaplin, wiadomo...
"Kaplin"
O Kaplinie!
Czar twój i urok,
Z dawien dawna znany,
Wśród Wildy harcerzy pokoleń
Zakorzeniony w sercach głęboko!
Miejsce pełne wspomnień…
Iluż tu młodych poznawało
Uroki miłości?
Iluż młodych w niespełnionej wpadło
Sidła miłości?
Iluż młodych cierpiało
Katusze miłości?
Ileż to wyznań miłosnych usłyszał
Stary pomost nad brzegiem jeziora?
Ileż smutków topiono
W leniwym nurcie strumyka?
Ileż nocnych spotkań, tajemnych,
Ukradkiem w lesie odbywanych?
Nie zliczy tego nikt,
Choćby znał całą Kaplina historię,
Nie dowie się nawet
Sam El Comendante.

6)Moja rebelia
"Credo odludka"
Choćby świat palił się i walił,
Choćby przeklął mnie cesarz i papież,
Choćby wyzuli mnie na margines,
Choćby kazali zmienić przymusem
TO NIE! NIE ZMIENIE SIĘ!!
Pozostanę Ikarem,
Choćby nawet wyrwali mi skrzydła,
A nogi zakuli w kajdany z ołowiu.
Odlecę w przestworza,
Daleko od ludzi!
Pozostanę Che Guevarą,
Choć nie niosę socjalizmu światu,
To będę się buntował,
przeciw temu, co mnie drażni.
Pozostanę benLadenem,
Choć nie będę mordował,
Tylko ucieknę przed światem.
Pozostanę Wolnym Elektronem,
Ze zwykłym człowiekiem się nie zwiążę,
Jeno z kimś, kto miłuje jak ja
Wolność i prawdę.
Z kimś mi podobnym…
Pozostanę outsiderem,
Wierny swym zasadom.
Będę bronił tego, czym żyję,
W co wierzę.
I nie zaprę się siebie
Na wieki…

7)Najnowszy, optymistyczny

"Meteopatologia"
Choć za oknem mrozy i śniegi,
Dusza moja gorąca, a serce zakwita wiosną,
Szkliste cienie lodu odbijają się ode mnie,
Zlęknione, że stopnieją ciepłem serca.
Jest wiara, w lepsze jutro, nadziej na miłość,
A nade wszystko przyjaciele.

Jeśli jakoś przez to przebrnęliście, to zapraszam do komentowania

"Śpiewam do was i do nieba, że przyjaźni mi potrzeba, płomiennego ogniobrania..."

Zawsze zastanawiałem się nad przyjaźnią. Niby takie proste nazwać kogoś przyjacielem, a jednak do niedawna nikogo tak nie nazwałem, bo słowo to miało dla mnie duży wydźwięk. Po zerwaniu długoletniej więzi z pewną osobą z Fabrycznej, którą nazywałem przyjacielem, nawet bałem się użyć tego słowa. Szarpany sprzecznościami niczym chorągiewka pośród szczytów gór twierdziłem, że nie mam przyjaciół, tylko dobrych kolegów. Do czasu. Całkiem niedawno odkryłem, że mam pełno wspaniałych przyjaciół. Tak, przyjaciół, bo tak mogę nazwać każdą bliską mi osobę, z którą dobrze się bawię, a której jednocześnie mogę zaufać i polegać w 100%. Czy to w drużynie, czy w szczepach (V:)) jest mnóstwo takich ludzi. Seria wspaniałych spotkań i wyjazdów uświadomiła mi to i jestem ogromnie wdzięczny ludziom, dzięki którym na moich ustach znów maluje się uśmiech zamiast goryczy zwątpienia

poniedziałek, 17 grudnia 2007

jak lizać rany celnie zadane, jak lepić serce w proch potrzaskane?

Najlepiej pojechać na biwak ze wspaniałą paczką przyjaciół, którzy dodają otuchy.
Ogień rozpalony w moim wnętrzu przez Daszewice zaczął przygasać z lekka, ale nie zgasł, jeno pokrył się warstewką popiołu monotonii i codzienności. Żar tlił się nadal, płomyczek mały harcował wśród ciemności, ale to jeszcze nie była to, o co chodziło. Wystarczyło jednak ujrzeć kochane twarze, usiąść razem i dobrze się bawić. Wystarczyły dwie noce, długie jak noc polarna, a z perspektywy czasu krótkie jak polskie autostrady. Noce pełne śpiewu, rozmów i radości. Takiej pozornie zwykłej i nijakiej, ale najwspanialszej na świecie. Wystarczyła herbata czarna /od Aldonki/, która rozjaśniła myśli na tyle, by dało się rozmawiać i śpiewać tak cicho, by nie zbudzić tych, co spali w sali obok (na szczęście dało się śpiewać głośno, bo byli daleko:). Wystarczyła wzruszająca wigilia, składanie życzeń, tych najlepszych. Wystarczyło by zlepić serce na nowo, by zagoić rany celnie zadane, by dać radość.

"Nie brookliński most, ale przemienić w jasny nowy dzień najsmutniejszą noc, to jest dopiero coś"

Dni mijały mi na smutku, rozpaczy i przygnębieniu, niczym szarojesienna pogoda. Niby nie miałem z niczym problemów, nie martwiłem się niczym, ale było tak jakoś pusto. Bez nadziei w sercu, bez optymizmu, bez życia sensu. Z przerażeniem myślałem o nadchodzącym biwaku, który organizowałem- tyle było do zrobienia, a ja, niczym krucha skorupa od jajka płynąłem poprzez rozszalały sztormem ocean smutków i beznadziei. Odrzucałem dawane mi przez przyjaciół tabletki optymizmu i nadziei. Dopiero gdy doszliśmy na miejsce odczułem przemianę. Nic mi nie ciążyło, gotów byłem jak ptak odlecieć ku niebu z radości. Śpiewane wieczorem piosenki i wzruszające przekazanie drużyny uświadomiły mi, że życie smutkiem nie jest fajne. Zacząłem się cieszyć, początkowo drobiazgami, takimi jak mydełko Kołka, stopniowo moja radość zaczęła zataczać coraz większe kręgi ogarniając cały świat. A gdy już dojechał Kiku z dziewczynami, byłem w siódmym niebie. Całe te szczęście mogłoby się jednak zamienić w różową lampę, która oślepia, jednak ołowiany plecak dawnych trosk i smutnych doświadczeń(choć solidnie już odchudzony, to jednak nadal sporo znaczący) trzyma mnie przy ziemi, dzięki czemu jestem zrównoważony. Ciekawe tylko na jak długo:P