piątek, 24 kwietnia 2009

"A ja nie wiem, nie wiem po co lubię chodzić ciemną nocą ciemną nocą chodzić w ciemny las..."

Dzisiaj wreszcie mamy weekend. I wreszcie odbył się planowany najazd na Luboń- porobiliśmy foty, pojeździliśmy na rowerach. Przez te 3 godziny czułem się jak w innym świecie, nie myślałem o niczym, a jedyne zmartwienie stanowiło słońce- jak zrobić zdjęcie. Za te chwile dziękuję Marcie, która pojechała ze mną. Szkoda, że Doma nie mogła- miałaby piękne plenery, zwłaszcza na postindustrialnych pustkowiach.
Dziś nie będzie wiersza, bo mam lenia. Jutro miałem jechać rowerem na ryby na zasiadkę, ale będzie spinigowy rekonesans w moim rewirze. Bo mi się nie chciało iść po robaki. Może w niedzielę pojadę na tamto miejsce...
EDIT: Nie, jutro nie idę. Nie mam chęci- muszę odespać tydzień. I mieć siły na pobyt u babci.

W wędkarstwie ważne jest wyczucie- gdy ryba jest blisko przynęty, trzeba wyczuć, kiedy i jak zaciąć. Gdy zatniemy za szybko, ucieknie, bo się przestraszy, albo pozna na naszych sztuczkach, a gdy za późno, to albo nas wykorzysta- zje przynętę i odpłynie, albo przestanie się interesować, albo połknie za głęboko, i się zrani. Gdy zatniemy za szybko, możemy wyrwać rybie haczyk z ust, a gdy za lekko, ryba może się spiąć w czasie holu i uciec. Dlatego wyczucie w zacięciu to klucz do sukcesu. Może dlatego mam takie problemy, bo brakuje mi wyczucia. Wiem, że to przychodzi z doświadczeniem- widzę po sobie, ile ryb udaje mi się złowić teraz, a ile kiedyś. Ale za każdym razem, gdy zerwę/zepnę ładną sztukę, to jestem zły na siebie i zdołowany. A było kilka takich- ładny szczupak- moja pierwsza ryba chwycona na spining (zerwany, bo nie pomyślałem o stalce i za mocno zaciąłem), ładny okoń ok 40 cm, który był przy samym brzegu, ale przez głupotę się spiął, bo zapomniałem, że trzeba pamiętać o paru rzeczach, dorodny kleń, który spadł z haka, bo nie zacinałem, a jak zacząłem zwijać, to się za szybko zorientował, ładny szczupak, którego wyciągnął mój przyjaciel, a łowiliśmy tym samym w tym samym miejscu- po 5 rzutów, szczupak, który pływał sobie i atakował, ale mnie olewał, i tylko raz wziął, ale wtedy byłem zbyt zdenerwowany i nie byłem w stanie prawidłowo zareagować, i na końcu podwymiarowy sum, za którym chodziłem pół dnia, a którego wyciągnął mi ojciec, gdy zrezygnowany pozwoliłem mu 2 razy rzucić- jedyna satysfakcja, że chciał, żebym to ja go wyciągnął z Warty, bo sam nie umiał i się bał. Ciekawe, czy będę umiał wyciągnąć wnioski z tych porażek, i na zimno umiał racjonalnie i trzeźwo podejść do wędkarstwa.
(Wszelkie podobieństwo nieprzypadkowe, sytuacje z rybami prawdziwe- to jest ciekawe, że widzę paralelizm)

Brak komentarzy: