wtorek, 11 marca 2008

"Ani miłość, kiedy jedno płacze, a drugie po nim skacze"

Eh, zabieram się do tej notki już od trzech dni. Ale muszę to wreszcie napisać, żebyście przestali mylić dwa ważne pojęcia, bo dostaję jasnej choinki. Muszę to pisać trzeci raz i jakoś ubrać w słowa.
Mamy dwa podobne ale diametralnie różne uczucia - miłość i zauroczenie. Nieumiejętność odróżnienia jest powodem depresji i utrudnia zapomnienie o nieudanym związku/uczuciu. Ludzie opowiadają o niespełnionej miłości, gdy nie znali partnera/ki za dobrze, o miłości od pierwszego wejrzenia. Zauroczenie, wbrew obiegowej opinii, potrafi być silne, nawet śmiertelne, silniejsze nawet niż słabsza miłość. Nie jest czymś negatywnym, jak postrzegają ludzie - jest etapem na drodze do miłości. Najpierw się zauraczamy, a potem, gdy poznajemy partnera/kę poprzez związek - chodzenie ze sobą albo wskutek zacieśnienia relacji - głęboka przyjaźń, może przerodzić się w miłość. To nic złego - to naturalna kolej rzeczy.
Nazywając każde uczucie miłością umniejszamy jej wagę, ośmielę się nawet powiedzieć, że profanujemy. Jest to w dzisiejszych skomercjalizowanych czasach nagminne - iluzje miłości są nam serwowane przez media i wytwory kultury popularnej. Współczesne wzorce postaw (nazwanie ich autorytetami było by swoistą desakralizacją tego pojęcia) - idole, gwiazdy dają nam negatywne przykłady - różne związki z wieloma ludźmi, nazywane miłością.
Do miłości trzeba fundamentu którym jest związek i zaprawy którą jest szczerość, zaufanie, wzajemność. To co jest wcześniej, co nazywamy miłością jest tylko zauroczeniem. Może przekształcić się w miłość, ale nie musi. I tu się zaczynają schody dla tych, którzy nie umieją odróżnić. Myślą, że są ofiarami nieszczęśliwej miłości, a nie mają racji. To było zauroczenie. Ciężej im pogodzić się z losem i ze światem, ich okres powrotu do takiego stanu, że nie będą się martwić trwa zdecydowanie dłużej. I marnują czas, którego zawsze jest mało.
Doszedłem do tego w zeszłym roku, gdy leczyłem rany po pewnym fatalnym zauroczeniu. Też myślałem, że to jest wielka miłość, że będę czekał na nią do końca życia, że nie ma żadnej innej opcji. Trzy miesiące bólu, potu, łez i krwi pokazały mi jak bardzo się myliłem. Dopiero gdy wyszedłem z dołka, dzięki pomocy przyjaciół (opisują to pierwsze notki na tym blogu), doszedłem do wniosku, że to nie mogła być miłość, tylko zauroczenie. Przestrzegam was przed tym!
Tym bardziej nie można nazywać miłością takiego zauroczenia, w którym zostaliście potraktowani jak szmaty! Albo zignorowani lub zdradzeni. W takim przypadku nie ma mowy o miłości - jest zauroczenie, a wy myślicie, że to miłość. O takich sytuacjach i partnerach/kach trzeba jak najszybciej zapomnieć - skoro okazali się tak podli, to jak można chcieć być z nimi? Zaraz podniosą się głosy, że "miłość cierpliwa jest, miłość łaskawa, ... nie szuka swego, nie pamięta złego, ... wszystko znosi". Tak - miłość jest taka - zgadzam się z autorem1 listu do Koryntian. To uniwersalna prawda, ale należy to brać do serca jako całość - nie urywkowo. A św. Paweł pisze, że to jest miłość, nie, że zauroczenie. Żeby mogła istnieć miłość, musi być odwzajemnienie. Bez wzajemności ciężko o miłość - bo jak? Wzajemność jest spoiwem łączącym dom miłości - a budowla bez spoiwa jest jak domek z kart - byle podmuch ją powala, a narażona na stały wpływ czynników negatywnych (odrzucenie, brak wzajemności) sprawia, że po pewnym czasie sama się rozpada.
Dlatego też, nie należy się mocno przejmować nieudanym zauroczeniem. Jak nie wyszło, trudno- tak bywa w życiu. Niewiele osób znajduje swoją połówkę od razu. Niektórzy muszą przeżyć parę nieudanych zauroczeń, by nauczyć się doceniać ludzi, a nie patrzeć tylko na cielesną powłokę. Niektórzy mają złudzenia, a niektórzy po prostu są niewarci osoby, która się o nich stara. To, że ludzie chcą się szukać i mają problemy z odnalezieniem jest wiadome od zarania ludzkości. Miłość
jest jak narkotyk - odsyłam do poprzedniej notki - wiersz "Banał" i do piosenki happysadu "Długa droga w dół".
Jak już Cię potraktuje po chamsku, to żeby zagoić rany musisz zacząć od uświadomienia sobie kilku rzeczy: po pierwsze własna wartość - z tym jest ciągle problem. Mamy o sobie coraz niższe mniemanie. Nie wzywam tu do jakiegoś zadzierania nosa, tylko do rozważnej samooceny. Ja do końca gimnazjum dołowałem się niską samooceną, wmawiałem sobie, że moje niepowodzenia są spowodowane tym, że nie jestem fajny. To się zmieniło dopiero teraz i widzę, jak wielki problem to stanowi wśród ludzi.
Druga rzecz, to uświadomienie sobie przyczyny niepowodzenia. Najczęściej bywa, że jesteś olany/a lub zjechany/a lub robi Ci się nadzieję. To nie jest fair, zwłaszcza robienie nadziei w stylu może za 8 lat, jak skończymy studia lub wciskanie ciemnoty typu no wiesz, w pierwszej klasie gimnazjum muszę się skupić na nauce, a nie na chłopakach, albo może jak wrócę z ferii to pomyślimy. A próba upieczenia dwóch lub więcej (a bywa, bywa) pieczeni przy jednym ogniu również jest mówiąc delikatnie chamska.
Trzecią rzeczą jest uświadomienie sobie - jeśli przyczyna nie leży po naszej stronie, że ktoś, kto mnie tak traktuje, nie jest dobry. A już na pewno nie może mnie kochać - bo to dopiero wychodzi z udanego zauroczenia. Jak tak postępuje, to nie jest mnie warty/a. Dlatego bardzo ważne jest przekonanie o własnej wartości- w przeciwnym wypadku będziemy myśleć, że każdy jest nas warty.
Ostatnim i najważniejszym etapem jest chęć zapomnienia o obiekcie zauroczenia. Wiem, że brzmi to brutalnie, ale musisz podjąć tą decyzję, bo inaczej będziesz żyć w smutku i złapiesz dołek jak ocean.
Nieocenioną pomocą przy wychodzeniu z każdego dołka są przyjaciele. Powiedzą Ci to co ja. Na początku nie zechcesz ich słuchać, będziesz się zarzekał, że to miłość, ale po jakimś czasie zrozumiesz i przyznasz mi rację. Tylko będzie to czas bólu, potu, krwi i łez, czego nie życzę nikomu, a zwłaszcza ludziom, dzięki którym to piszę. Naprawdę, weźcie to sobie do serca! Nie można myśleć o jednej osobie, która zachowała się jak ostatni cham, jak w koło pełno wspaniałych ludzi!

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

no no, Marcin.. ciekawe, ciekawe, bardzo dobrze to opisales i to wszystko jest szczera prawda, tylko jest pewien problem. o tym czy to była miłość, czy nie, dowiadujemy sie dopiero, gdy nasz zwiazek dobiegnie konca, bo milosc jest jak przyjazn, jesli sie konczy tzn., ze nigdy jej nie bylo, tak wiec moim zdaniem nie ma nic zlego (no moze prawie) w nazywaniu naszych poczatkowych zwiazkow miloscia, bo co jesli jest ona nia na prawde? Jak bys sie czul, gdyby twoja dziewczyna mowila do Ciebie przez pierwsze pol roku, rok, 5 lat (bo jak sie ostatnio przekonalem, tyle moze trwac zauroczenie), ze to nie jest milosc, tylko zauroczenie, ze ona Cie nie kocha, ale moze do tego dojdziemy, tylko potrzeba czasu? jest to moim zdaniem wciskanie przytoczonej przez Ciebie ciemnoty w stylu "moze za 8 lat, moze po studiach itd.." Oczywiscie , tak jak wspomnialem wyzej nie mozna uczucia, ktore sie skonczylo nazywac miloscia, bo takim ono nie bylo, lecz nie mozna takze udawac, ze to tylko zauroczenie, kiedy z kims juz jestesmy, bo w koncu, czy nie dlatego z kims jestesmy, bo czujemy, ze go kochamy? nawet jesli pozniej okaze sie, ze to bylo zauroczenie, bo w chwili bycia w zwiazku absolutnie nigdy nie bedziesz potrafil odroznic swojej prawdziwej milosci od tymczasowego zauroczenia.
"to tyle.." sory za zasmiecanie bloga hehe

Anonimowy pisze...

Mi właśnie chodzi o nazywanie miłości po miłości, bo to jest aluzja do pewnych zrozpaczonych osób - tylko jak zwykle nie napisałem tego. Skleroza nie boli.
Marcin:)

Anonimowy pisze...

no to luz, nie ma problemu.

Anonimowy pisze...

miłość. nie ma co dyskutować... z paroma rzeczami się zgodzę. inne to dla mnie bzdury... każdy ma inne podejście do miłości, do zauroczenia... nikogo się nie da zmusić do okazywania uczuć, emocji. nie pospieszać i starać się zrozumieć... wszystko pięknie brzmi w teorii... gorzej w praktyce.

Anonimowy pisze...

nikt nikogo nie pospiesza i nikogo do niczego nie zmusza, chodzi tu, przynajmniej w mojej interpretacji tekstu marcina, o sens nazywania minionego uczucia miloscia, jesli nigdy nia nie bylo, bo przeciez milosc jest wieczna, czegos co przeminelo nie mozna nazywac w ten sposob, dlatego nazywam(y?) to zauroczeniem, nie w negatywnym sensie, bo jak podkreslil marcin zauroczenie to tez moze byc stan nazwijmy to "przedmilosny" lub stan ciagly osob bedacych w zwiazkow, ktore wydaja sie byc zakochane, a tymczasem w chwili zerwania, brutalnie dowiaduja sie (czasem nie przyjmujac tego do wiadomosci), ze to bylo tylko zauroczenie.
a co do praktyki itd.. to mysle, ze kazdemu jest ciezko zaraz po rozstaniu z jeszcze niedawno bardzo bliska osoba, lecz jestem pewny, ze takze kazdy dojdzie jednak kiedys do wniosku, ze chyba jednak sie pospieszyl z nazywaniem tego minionego uczucia miloscia.
temat strasznie zagmatwany, wiec ciezko przelac 'na papier' wszystko co o tym wiemy i uformowac z tego cos w rodzaju 'eseju o milosci' czy nawet po prostu zwyklych rad, z tad te nieporozumienia, co jednak moim zdaniem dobrze sluza. sory za kolejny denny koment. pzdr dm.